niedziela, 15 marca 2015

Budapeszt na dłuższy weekend - przewodnik po mieście

Jeśli ktoś z Was kiedykolwiek zastanawiał się co takiego mają w sobie europejskie stolice, to ten post powinien Wam na to pytanie odpowiedzieć. Moją przygodę z jedną z nich - Budapesztem - odbyłem już niemal dwa lata temu. Emocje dawno opadły, ale mimo wszystko warto powiedzieć kilka słów na temat tej europejskiej stolicy - tak podobnej do Warszawy i tak innej od miasta nad Wisłą. Będąc w Budapeszcie doświadczycie obcowania z niezwykłą historią oraz nieco innym podejściem do życia, co nie znaczy, że zupełnie innym od naszego. Oto kilka porad dla tych, którzy wybierają się na Węgry. Oto moja propozycja na kilkudniowy pobyt w tej stolicy. 


Dojazd

Gdzieś po czeskiej stronie...
Ja wybrałem samochód. Trasą przez Czechy, dosłownie moment przez Słowację i do Budapesztu. Dlaczego nie przez Słowację, choć to teoretycznie prostsza droga? Naczytałem się i nasłuchałem sporo na temat słowackich mundurowych, którzy tylko czyhają za krzakiem, aby wlepić Ci mandat. I to jaki! Nawet kilkaset euro. W Czechach na pierwszej stacji kupujesz winietę ok. 65 złotych. Na Słowacji w podobnym miejscu nabywasz kolejną - koszt to ok. 12 euro i w końcu, żeby poruszać się po węgierskich autostradach też musisz wykupić winietę - ok. 10 euro. Kupisz ją zaraz po wjeździe do kraju w specjalnej bramce na autostradzie. I masz spokój. Na 10 dni. W Słowacji radzę jednak uważać, bo nawet na autostradzie mogą zatrzymywać, jak zresztą wszędzie. Moja trasa wyglądała mniej więcej tak: Wielkopolska - Śląsk (A1) - Ostrava (CZ) - Brno (CZ) - Bratysława (SK) - Gyor (HUN) - Budapeszt (HUN). Pokonanie około 850 kilometrów zajęło mi z przerwami 10 godzin. Do Budapesztu nie jest daleko. Uwierzcie mi. A po drodze macie naprawdę piękne widoki. My jechaliśmy w kwietniu 2013 roku. W Polsce była jeszcze zima, na polach gdzieniegdzie zobaczyć można było śnieg. Im dalej na południe, tym więcej było zieleni. Pod Budapesztem kwitł rzepak. Uwielbiam jeździć czeskimi autostradami, bo to kraj leżący na wyżynach. Droga nie będzie Wam się nudzić.



Pierwszy kontakt z miastem

Budapeszt na pierwszy rzut oka przytłacza, bo jest ogromny. Jadąc ulicami masz wrażenie, że to gigantyczne miasto i tak faktycznie jest. Nie odnotowałem żadnych problemów związanych z poruszaniem się po tamtejszych ulicach. Jedyne co - uważajcie na wszechobecne tramwaje i trolejbusy. Czasem mogą Wam nieco przeszkodzić. Parking w centrum miasta kosztuje sporo. My wybraliśmy opcję podziemnego parkingu. Pollack Michaly ter zlokalizowany jest w samym centrum Pesztu, za Muzeum Narodowym Węgier do którego zresztą nigdy nie zawitaliśmy. Po tym, jak zaparkowaliśmy, trzeba było uiścić stosowną opłatę w okienku. Niestety młody kasjer nie mówił po angielski, ale miał komputer na którym kazał wpisać komunikat w Google Translate i szybko oznajmił nam, że za 5 dób cena będzie ekstra. Niestety nie pamiętam ile to mogło kosztować, ale mniej więcej około 160 złotych, co daje ok. 30 złotych na dobę. Można szukać tańszych rozwiązań, ale to okazało się najlepszym. Dostaliśmy bilet, który umożliwiał nam swobodny wyjazd i wjazd do podziemi. Na górę prowadzi winda.

Most Wolności oraz w tle (po lewej stronie) Wzgórze Gellerta. 

Budapeszt na każdym kroku pokazuje swoją wielkość. Także historyczną. To spuścizna Habsburgów. Doskonale zachowana. 

Miasto dzieli się na dwie części. Budę i Peszt.
Po stronie Budy są bogatsze wille. Peszt uważany jest za dzielnicę biedoty. Wolę zdecydowanie Peszt. 

Zakwaterowanie

Sporo szukaliśmy i w końcu znaleźliśmy. Hostel nazywał się przewrotnie Jimi Hendrix i mogę Wam go polecić z całą odpowiedzialnością. Dostaliśmy apartament na samym dole. Kameralne mieszkanie, do którego dostęp mieliśmy tylko my. Przestronne wnętrze, nieco stare, ale wygoda, z jaką się tam spotkaliśmy przerosła nasze najśmielsze oczekiwania. Duża kuchnia, sporych rozmiarów jadalnia + pokój gościnny oraz wielkie sypialnie. Schludna łazienka oraz mały taras, ale wewnątrz kamienicy. Przywitała nas miła starsza Pani, choć czytałem sporo o przemiłym właścicielu, który serwuje dobre śniadania. My z tej opcji nie skorzystaliśmy i dobrze. Jimi Hendrix zlokalizowany jest w samym centrum Pesztu. 200 metrów ulicą Krudy Gyula w stronę Józef krt. jest dobrze wyposażony supermarket, gdzie kupicie właściwie wszystko. Sam hostel położony jest na placu Mikszáth Kálmán tér, wokół którego tętni imprezowe życie. Pełno tutaj ciepłych i przytulnych kawiarenek, schowanych gdzieś w piwnicach, w których wypijemy kawę lub coś mocniejszego. Wieczorem jest tutaj dość głośno.

Mikszáth Kálmán tér - plac na którym znajduje się Hostel. 

Język

I tutaj jest problem. Węgrzy znają język angielski, ale nie silą się, aby z niego korzystać. Przykładowa sytuacja: w sklepie. Wchodzimy i po angielsku pytamy o śmietankę do kawy. Pani doskonale zrozumiała o co nam chodzi, ale niestety po angielsku już nie była w stanie odpowiedzieć.  Albo nie chciała. Mówiła zatem po węgiersku, co było dla nas jak czytanie hieroglifów. Znaki w mieście nie zawsze są z wersją angielską. W pubach i restauracjach nie będzie większego problemu. Gorzej z miejscami użyteczności publicznej: tam czasem możecie mieć problem, no chyba że rozmawiacie po madziarsku :) O problemach później.

Ceny

Baszta Rybacka - tam za piwo zapłacisz ponad 25 złotych.
Na Węgrzech obowiązuje inna waluta: jest to forint. Zanim wyjedziecie do Madziarów, pamiętajcie, aby kupić walutę w polskim kantorze. W mieście spotkałem tylko kilka (a podobno jest ich więcej) kantorów, w których można było wymienić złotówki na węgierską walutę. Przewalutowanie w samym Budapeszcie nie ma jednak najmniejszego sensu, bo płacimy za to krocie. Moja rada: przed wyjazdem zaopatrzyć się w kantorze u siebie. Druga opcja: zapłaćcie kartą już na miejscu. W restauracji, w pubie, w łaźni, w sklepie. Wyjdzie taniej, niż przewalutowanie w kantorze na ulicy. Uwierzcie mi. Co do cen - są bardzo podobne do polskich. Piwo jest nieco droższe (ok. 3 złote), chleb kosztuje mniej więcej tyle samo. Bułki są tanie. Piwo w pubach kosztuje ok. 10-12 złotych. Najtaniej jest w supermarketach, choć Węgrzy stosują taką dziwną zasadę, jak w Polsce z papierosami. Wszędzie kupisz piwo w tej samej cenie. Ceny z 2013 roku. 

Komunikacja miejska 

Wszystkie informacje dostępne są na stronie: www.bkk.hu. Stronę przebudowali, bo gdy ja byłem w Budapeszcie niewiele można było z niej wyczytać.
W momencie, gdy pozbyłem się samochodu od razu Budapeszt stał się szalenie atrakcyjnym miastem, zwłaszcza że jest świetnie skomunikowany. Od miejsca, gdzie mieszkaliśmy do stacji Kalvin ter (Linia Niebieska) było zaledwie kilka minut pieszo. Do przystanku tramwaju - Harminckettesek tere - jeszcze mniej. W kasie metra miła Pani powiedziała nam, że nie musimy kupować pojedynczych biletów, a jeśli kupimy grupowy na dobę, to będzie taniej. I tak też zrobiliśmy. Okazało się to strzałem w dziesiątkę, bo ten bilet obowiązywał na wszystkie środki lokomocji w mieście. Autobusy, którymi nie podróżowaliśmy, tramwaje, z których korzystaliśmy najczęściej, metro oraz łódka po Dunaju! Tak, tak. W ramach komunikacji miejskiej kursują też łódki po Dunaju. O tym za chwilę.


Busz :) Na Węgrzech na końcu mamy "SZ" zamiast "S", choć czyta się "S".

Źółty tramwaj numer 2, dzięki któremu zobaczyć wszystkie najważniejsze miejsca w mieście.
Kursuje wzdłuż Dunaju.

Koleją dostaniecie się m.in. na lotnisko. 

Żółta linia metra z historią


Będąc w Budapeszcie warto choć raz przejechać się żółtą linią metra. Jeden z przystanków znajduje się w samym sercu Pesztu i nazywa się Vörösmarty tér. Wchodząc na podziemną stację żółtej linii od razu zauważymy żywą historię. Małe, kameralne stacyjki wyłożone są klimatycznymi płytkami, które nadają tym stacjom dodatkowej urody. Każda z nich ma swoją atmosferę. Pociągi, które kursują tą linią także nie są zbyt nowoczesne. To raczej stare, ale klimatyczne żółte kolejki. Każdy przyjazd i odjazd składu zapowiadany jest zabawnym sygnałem. Naprawdę warto do tego pociągu wsiąść, bo nie być tam - pod ziemią - to jakby nie poznać Budapesztu dogłębnie. Tutaj akurat wizyta na stacji Vorosmaty ter. 







A tutaj mały filmik z zapowiedzi ą kolejnej kolejki :)


PRZEWODNIK PO BUDAPESZCIE

Dzień 1


Budapeszt to wielkie miasto. Nie da się go po prostu przejść, jak choćby Pragi, czy Krakowa. Tam trzeba kilku dni, aby wszytko zobaczyć. A jest co.


Wzgórze Gellerta (Gellért-hegy)

Jest to jedna z wielu miejscówek, gdzie powinniście pójść. Chodzi głównie o widoki, jakie stamtąd można podziwiać. Swoją wędrówkę na górę rozpoczęliśmy od Hotelu Gellerta, w którym znajdują się łaźnie. Spacerowanie pod górę nie jest mocno uciążliwe, zwłaszcza że co chwilę są tam takie małe platformy, gdzie można usiąść i wypić kolejne piwko. Im wyżej idziemy, tym widok jest bardziej imponujący, a naszym oczom ukazuje się Budapeszt wyłaniający się zza naddunajskich kamienic. P.S. Polecam schłodzonego Drehera :) Droga mimo wszystko zajmuję chwilkę. Na górze jest posąg, a właściwie kilka. W przewodniku wyczytałem, że jest to pomnik wolności, choć sama góra owiana była złą legendą. Według przekonań mieszkańców miasta niegdyś to właśnie tam gromadziły się siły nieczyste w postaci czarownic, które odprawiały sabat. Potem wzniesiono tam cytadelę, która stoi do dziś. To miejsce, gdzie kupimy pamiątki. Na dół schodziliśmy inną drogą, z drugiej strony góry.

Początek wycieczki na wzgórze. Widoki są już ładne. 

Mały przystanek :)

A to już sama góra. 

I statua symbolizująca wolność. 

Widok na cały Budapeszt i rzekę Dunaj. 

Mały odpoczynek na samej górze. 

Muzeum - nie byliśmy. 

Pora na odpoczynek :)


Mosty na Dunaju


Po zejściu na poziom rzeki weszliśmy na jeden z wielu mostów na jednej z największych rzek w Europie. Most Elżbiety (Erzsébet híd) to jedna z kilku nadrzecznych atrakcji Budapesztu, podobnie zresztą jak Most Łańcuchowy (Széchenyi Lánchíd). Jedynym minusem mostów w Budapeszcie jest fakt, że każdy z nich jest dostępny także dla ruchu kołowego, a przez niektóre dodatkowo przejeżdżają tramwaje. W Pradze Most Karola jest przeznaczony wyłącznie dla pieszych i daje to dużą swobodę. W Budapeszcie musicie niestety korzystać z zatłoczonych mostów, ale nie jest to jakimś wielkim problemem. Widoki, jakie można podziwiać z ich perspektywy są fantastyczne. To kwintesencja pieszych wędrówek po Budapeszcie. Stojąc na środku mostu mamy piękną Budę i Peszt po obu stronach. Każdy dostrzeże tam coś dla siebie.

Széchenyi Lánchíd - Most Łańcuchowy.

Széchenyi Lánchíd - Most Łańcuchowy.

Szabadság híd - Liberty Bridge.

Most Małgorzaty. 
Pierwszy węgierski obiad

Po kilku dobrych kilometrach poczuliśmy pierwszy głód. Szybko wpisaliśmy odpowiedni hasło w aplikacji na TripAdvisor i wyskoczyło nam, że Hungarikum Bisztro będzie dobrym celem. Weszliśmy do środka. Przemiła obsługa i dość kameralny klimat miejsca od razu przypadły nam do gustu. W menu prawdziwie węgierskie danie i takie zamówiliśmy. Zupa gulaszowa była wyśmienita, a kolejne dania w tym kaczka oraz sznycel też zrobiły na nas spore wrażenie. Rachunek 50 euro za 4 osoby. Daliśmy dość dobry napiwek, więc pani przyniosła nam na "spróbę" domową palinkę. To taki węgierski bimber, którego procent sięga czasem 80 :) Smakowało nam, więc przy kolejnej okazji na pewno znów tam zawitamy.



Dzień 2

Żółty tramwaj wzdłuż Dunaju

Chcesz zwiedzić wszystkie najważniejsze zabytki Budapesztu nie wysiadając z jednego tramwaju? W takim razie musisz wsiąść do żółtego tramwaju numer 2, który rusza spod Węgierskiego Parlamentu (Eötvös tér - akurat wtedy były jakieś remonty, normalnie można wsiąść gdzieś indziej). My też tak zrobiliśmy, bo przecież wcześniej zakupiliśmy travelkę na wszystkie środki transportu. I warto było. Pojechaliśmy na sam dół, aż do Boráros tér. Tam postanowiliśmy, że skorzystamy z kolejnej możliwości w ramach biletu grupowego na komunikację miejską.




Statkiem po Dunaju - polecam!

Dotarliśmy do przybrzeżnej stacji Boráros tér H (Petőfi híd), skąd co jakiś czas odpływa mały wycieczkowy statek. Nie jest to jednak zwykły statek, a po prostu autobus rzeczny. Częstotliwość jego odpływania w kwietniu nie była jakaś powalająca, ale pamiętam, że czekaliśmy chyba 30 minut na niego, więc nie było tak źle. Można było zaopatrzyć się w piwka i coś do jedzenia, bo podróż aż do przystanku pod wyspą Małgorzaty (Margitsziget) miała trwać około godziny. I tak też było. Świeciło słońce, a my z perspektywy łódki podziwialiśmy najpiękniejsze zabytki Budapesztu. Warto dodać, że autobus wodny podpływa raz z jednej strony nadbrzeża, a za chwilę z drugiej strony robiąc coś w rodzaju wodnego zygzaka. Frajda niesamowita, a i perspektywa zwiedzania zupełnie inna, od dotychczasowych. Podczas podróży na łajbie okazało się, że kapitan - młody człowiek, podobnie jak my był kiedyś w pracy w Wielkiej Brytanii i rozmowa szybko zaczęła się kleić. Weszliśmy do jego pomieszczenia i pozwolił nam nawet kierować łódką. Przemiły człowiek. Pozdrowienia dla kapitana :)

Widok z przystanku.

Płynie nasza łajba :)



Wsiadamy :)

Płyniemy :)

Podziwiamy :)

Pierwszy przystanek. 







Jest i nasz Kapitan! Kind regards Sir!

Wyspa Małgorzaty (Margitsziget)

Koniec naszej dunajskiej tułaczki postanowiliśmy wykorzystać na zwiedzenie wyspy Małgorzaty. Dostać się tam można od strony Mostu Małgorzaty (Margit hid). To pełna zieleni miejscówka, gdzie postanowiliśmy odpocząć. Ale długo to nie trwało. Wypożyczyliśmy sobie meleksa i zwiedziliśmy niemal całą wyspę małym elektrycznym samochodzikiem. Fajna sprawa, bo można w miarę szybko zobaczyć, co znajduje się na całym terenie, a oprócz parku jest tam też centrum sportowe. O ile dobrze pamiętam był tam też mini park zabaw. Jeśli jest pogoda - musicie tam zajrzeć.

Most Małgorzaty.

Parlament

Niestety do Parlamentu nie udało nam się wejść. Głównie ze względu na panujący tam remont, ale także na tłok, jaki panował przy wejściu z biletami. Ktoś mi potem powiedział, że z polskim paszportem czy dowodem osobistym wejście do budynku jest darmowe, ale nie udało mi się tego sprawdzić. Tak czy inaczej Parlament odwiedzę, gdy będę tam po raz kolejny, a na pewno tam kiedyś wrócę.


Kolejny tradycyjny obiad 

Zjedliśmy go w restauracji Bécsiszelet Vendéglő na Király Utca. Sporych rozmiarów dania, w tym sznycel były smaczne, choć nie powaliły. To raczej tradycyjne węgierskie smaki, dość podobne do polskich dań. Ja zamówiłem wieprzowinę w jakichś warzywach, reszta ekipy inne dania z menu. Sznycel był wysmażony, surówki świeże. Wszystko O.K., ale w Hungarikum Bisztro smakowało nam lepiej.



Wieczorna atrakcja - Ruin pubs - zobaczcie koniecznie!

Ulica, na której znajduje się Szimpla Kert. 
Gdy słońce zbliżało się ku zachodowi postanowiliśmy jechać na moment do hostelu, by odpocząć nieco i zaznać nocnego życia w Budapeszcie. W przewodniku wyczytaliśmy, że warto odwiedzić tzw. ruin pubs, więc wyszukaliśmy jeden z nich i w ten sposób trafiliśmy do Szimpla Kert (adres - Kazinczy utca 14). Dzielnica, w której znajdują się ruin pubs to dość duży kwadrat pomiędzy ulicami Rakoczi oraz Erzsebet. Dojedziecie tam metrem linii czerwonej (można wysiąść na stacji Blaha Luiza ter lub Astoria). Niebieską linią można dojechać do stacji Ferenciek tere lub Deak Ferenc ter). Analogicznie tramwajem numer 4 i 6 oraz 47, 48 i 49. Ruin pubs, to jak sama nazwa wskazuje miejsca powstałe w ruinach kamienic. Zrujnowane pomieszczenia świetnie nadają się na tego typu biznes. Wchodząc tam masz wrażenie, że jest to jedna wielka rupieciarnia, ale ma to swój sens i swój klimat. Każde pomieszczenie jest inne. Wchodzisz do jednego i możesz usiąść np. w wannie. W innym na ścianie i suficie powieszone są telewizory. Wewnątrz ogromnego pubu jest takie zewnętrzne patio. Tam widziałem np. połówkę samochodu oraz fotel dentystyczny. My wybraliśmy się jednak na górę, gdzie znaleźliśmy pomieszczenie dla DJa oraz kolejny bar. Zamówiliśmy piwo, siedzieliśmy i rozmawialiśmy. Na uwagę zasługują kompletnie brudne ściany, na których zobaczyć można tagi oraz napisy. Zresztą ja nie pozostałem dłużny i też zostawiłem małą notkę. Kobiety wchodząc do toalety natkną się na ciekawy kibelek. Generalnie jest to miejsce, gdzie dobrze czuć się będą ludzie wyluzowani. Jeśli lubisz sterylne warunki, piękne wnętrza i restauracje, ruin pubs mogą Cię zniechęcić. Ale wejść i zobaczyć to wszystko trzeba. My byliśmy tam dwa razy. Za drugim razem wypożyczyliśmy sobie fajkę wodną z sziszą. Koszt około 25 złotych, ale opłaca się :) 


Wnętrze Szimpli :)











Zostawiłem na ścianie cząstkę siebie :)


Krecik też był :)

Było piwko :)

Nawet 10 :)


W tle stanowisko DJ-a :)

I telewizornia :)

Taka sobie instalacja :)

A to już droga powrotna do domu. Ulicami Pesztu. 



Dzień 3

Baszta Rybacka - ta darmowa
Kolejnego dnia postanowiliśmy nieco pozwiedzać. W planie dnia zaznaczyliśmy sobie kilka historycznych miejsc Budapesztu. Pierwszym naszym przystankiem były Baszty Rybackie (Halászbástya). Jedna uwaga. Wchodząc do pierwszej, która jest jakby na samym początku (zależy od której strony wchodzicie) trzeba za nią zapłacić. Nie pamiętam ile, ale około 15-20 złotych. Wystarczy jednak pójść trochę dalej i wejście na kolejną jest darmowe. Powiem szczerze są tam nawet lepsze widoki. Zwróćcie uwagę na ten szklany budynek, w którym Baszty się odbijają :) Z tarasów widokowych zobaczyć można piękną panoramę Budapesztu. Zresztą na tym wzgórzu jest znacznie więcej miejsc do zwiedzenia. Jest kościół oraz klimatyczne uliczki. Stąd niedaleko jest do Buda Castle. Warto pojechać taką kolejką, którą niegdyś do zamku dostawali się urzędnicy, choć nie jest to tani interes. 

Wejście na wzgórze, gdzie znajdują się Baszty Rybackie.

Widok na Parlament i cały Budapeszt. 


Szukajcie odbicia w oknach :)

Wspomniana kolejka na górę, droga atrakcja. 

Rondo przy kolejce.




Dzień 4



Széchenyi Fürdő

Przedostatni dzień naszej wyprawy postanowiliśmy w całości poświęcić na łaźnie. Być w Budapeszcie i nie odwiedzić tych miejsc? Skandal. Wybraliśmy Széchenyi Fürdő, do której dostaniecie się żółtą linią metra - tą klasyczną z tymi stacyjkami. Nie ukrywam, że wejście do łaźni sprawiło nam trochę kłopotów, bo na tablicy z cenami propozycji było sporo, a my i węgierski to dwie różne bajki. Ktoś nam chyba podpowiedział, że płaci się ok. 75 złotych za osobę i można tam być cały dzień. "Dużo" - pomyśleliśmy, ale weszliśmy do środka. W końcu być tutaj i nie zamoczyć się w tutejszych łaźniach? Grzech. Nie żałowaliśmy. Są tam takie baseny z różną temperaturą wody. Najlepsze są te najbardziej gorące :) Poczujesz ich moc dopiero po kilku minutach :) Fajne wygrzanie się. Co ciekawe Węgrzy właśnie tak spędzają dzień. Idą do łaźni, tam piją PIWO (tak: basen i można tam pić piwo) i leniuchują. Pozostali korzystają z innych dobroci łaźni. Masaży, sauny etc. My nie skorzystaliśmy, ale następnym razem na pewno to zrobimy.



Wejście do podziemnej stacyjki żółtej linii metra.

Łaźnie Széchenyi Fürdő od środka.

Wieczorem zrobiliśmy sobie wycieczkę po nocnym Budapeszcie. Trzeba powiedzieć, że miasto doskonale zadbało o podświetlenie zabytków. Moim zdaniem lepiej niż w Pradze. Mosty oraz najważniejsze miejsca są widoczne z daleka, co daje niesamowity efekt.

Nocny widok na Parlament. 

cd...

Most Małgorzaty.

Panorama Budapesztu. Po lewej Parlament, po prawej Buda Castle.

Dzień 5

Pora niestety odjeżdżać. Uświadomiłem sobie to rano. Trochę żal, bo przecież Budapeszt uraczył nas pięknym widokiem i niesamowitą pogodą. Pod koniec kwietnia było tam 30 stopni, podczas gdy w Polsce leżał jeszcze śnieg. Miasto z niesamowitym klimatem. Przyjaźni ludzie, bardzo podobni do Polaków. Potrafią też oszukać, o czym przekonał się nasz kolega :) W sumie na własne życzenie.

Ostatni dzień naszej wycieczki to wizyta w Vaci Ucta - jest to typowo kupiecka ulica, na której kupisz niema wszystko. Od pocztówki, aż po drogą biżuterię. Weszliśmy też do budynku miejskiego bazaru Nagy Vásárcsarnok. Tam kupiliśmy salami oraz inne węgierskie przysmaki, bez których nie można przyjechać do Polski. Pamiętajcie też o tubce papryki, butelce najlepszego Tokaya oraz Palinki - to taki węgierski specjał - bimber ze śliwek bądź też innych owoców. Bardzo mocny. Czasem podają go do piwa w barach. Na tą mieszankę uważajcie :)






Polski akcent na bazarze :)

Pożegnanie z Budapesztem.





I love Budapeszt :)





Koszt wyjazdu:

Cały wyjazd nie kosztował nas więcej niż ok. 1500 złotych na dwie osoby. Paliwo, winietki, pobyt. Ceny idą w górę, gdy chce się wystawnie żyć i imprezować. My jedliśmy śniadanie ze supermarketu (bułki, wędlina, warzywa). Obiady niemal zawsze "na mieście". Kolacja była chmielowa. W dobrej restauracji ok. 50 euro za 4 osoby. Oczywiście część kasy poszła na alkohol :) Część na pamiątki, no i spora kwota na zakupy przed wyjazdem. Zaznaczę, że po drodze w Czechach odwiedziłem Tesco i tam zaopatrzyłem się w czekoladę Studencką i kilka zgrzewek piw. Tego nie liczę.

Podsumowanie

Choć od wycieczki do Budapesztu minęły już niemal dwa lata, to miasto wciąż gdzieś we mnie jest. Tak to jest z magicznymi miejscami - pamięć o nich zostaje na długo. Budapeszt zachwycił mnie pod każdym względem, bardziej niż Praga, bardziej niż nawet Paryż! Polecam. Miłego zwiedzania :) Napiszcie do mnie, jakie są Wasze wrażenia z pobytu w tym pięknym mieście.

Tutaj zobaczycie wszystkie moje fotki z Budapesztu. Prezentacja uruchomi się po kliknięciu na czarne tło.


Brak komentarzy: