sobota, 18 lutego 2012

Robert Glasper Experiment w Kaliszu. Live and direct!

Po raz pierwszy w Polsce! I to jeszcze w Kaliszu, całkiem niedaleko......Koncert Robert Glasper Experiment elektryzował całą Polskę. "Co, Glasper? W Kaliszu? Muszę tam być" - takie opinie słyszałem na długo przed samym performancem. Choć w trakcie prawie dwugodzinnego występu podczas 38. Międzynarodowego Festiwalu Pianistów Jazzowych, nietypowy kwartet zagrał kawałki ze starszych projektów, nie brakowało zapowiedzi nowego albumu "Black Radio ("Blue Note"/"EMI") oraz świeżego powiewu w jazzie a konkretnie "ducha" J Dilla. Ale o tym za chwilę. 


Koncert się trochę opóźniał. Po występie włoskiego duetu Danilo Rea i Flavio Boltro zorganizowano przerwę. W tym czasie muzycy Robert Glasper Experiment byli już za sceną. Też tam byłem. Udało mi się porozmawiać z Glasperem na wiele tematów. Głównym były wpływy kultury hip-hopu na jego jazz. Jak sam powiedział, wychował się na takich klasycznych albumach jak "Midnight Maruders" A Tribe Called Quest. To o czymś świadczy..... Przynajmniej dla kogoś, kto choć odrobinę zna się na kulturze "urban". Dowiedziałem się również, że jednym z jego ulubionych krążków jest "Like Water For Chocolate" Commona. Mówił też sporo o producentach, z którymi miał okazję współpracować - Pete Rock i J Dilla. Jego "ulubioną" trójkę uzupełnia jeszcze DJ Premier, z którym dotąd nie współpracował. W każdym razie zamierza. 

Pytam go: "skąd u Ciebie tyle nawiązań do hip-hopu"? Oto, co mi odpowiedział. Słowo w słowo. 

"Jestem dzieckiem pokolenia hip-hopu. Po prostu lubię hip-hop, to jest coś, na czym się wychowałem. Staram się miksować go z jazzem. Dla mnie to naturalne....Jazz faktycznie jest o wiele starszym gatunkiem od rapu. Wielu starszych ludzi przywykło do odwiedzania typowych "jazz-shows". Teraz ten gatunek muzyki nie jest aż tak popularny, jak niegdyś. Jeśli więc kocham hip-hop, staram się również i fanów tego gatunku zaprosić na jazzowe show. Myślę, że robie dobrze. Daje im coś w rodzaju rozpoznania. Wszyscy artyści, którzy byli popularni dawniej: Marvin Gaye, Steve Wonder, Quincy Jonses - oni wszyscy wiedzieli kim był John Coltrane, kim był Miles Davis, Herbie Hancock.... Dziś spytasz Chrisa Browna kim jest Robert Glasper? On tego nie wie.... 


Powstało coś w stylu wielkiego rozłączenia ("big disconnection"). Kiedyś było inaczej. Jazz był bardzo popularny, bardzo "hip and cool". Ja tylko staram się do tego wrócić, bo teraz ten gatunek wcale już taki nie jest. To coś na kształt "tajemniczego zgromadzenia", tylko ludzie związani z jazzem coś na ten temat wiedzą. Media, masy, zwykły Kowalski (wersja amerykańska "Smith") nie wie nic na ten temat. To, w jaki sposób ja miksuję muzykę pozwala im zrozumieć pewne rzeczy, polubić ją (...) Jazz to ojciec hip-hopu. Staram się to wszystko spiąć pewną klamrą". 

Jeszcze przed samym koncertem rozmawiałem z Glasperem nieco na temat jego współpracy z J Dillą oraz Q-Tipem. Okazuje się, że (przynajmniej z punktu widzenia Glaspera) Robert pomagał w wyborze wokalistki do kawałku "Life is better" z najnowszego albumu Q-Tipa "The Renaissance" (2008)

"Pamiętam jak dziś. Q-Tip spytał mnie, kto mógłby zaśpiewać w tym utworze. Odpowiedziałem zadzwoń do Norah Jones. Zadzwonił i się udało" - wspominał Galsper.

Paweł Brodowski - Jazz Forum - zapowiada koncert Glaspera.


Jak już wspomniałem, sam koncert się przedłużał. Podczas przerwy muzycy Glaspera dopiero przeprowadzili próbę. To trochę normalne dla "wielkich" gwiazd. Nadeszła w końcu ta chwila. Na scenę wszedł dyrektor festiwalu Paweł Brodowski (redaktor naczelny "Jazz Forum"). Przeprosił za zwłokę i wyartykułował słowa Glaspera: "Mogą poczekać - They gonna have a good show". Zaprosił na scenę:

Robert Glasper - piano, keyboard, Rhodes
Earl Travis - bass
Casey Benjamin - vocoder, sax
Mark Colenburg - drums


Przygasły światła, zrobiły się niebieskie. Zabrzmiał pierwszy takt. Gitara basowa, mocna, zauważalna, potem perkusja.....Coś niespotykanego. Cały koncert był mocno jazzowy, wbrew temu, co robi aktualnie ta grupa. Przeplatany rozbudowanymi improwizacjami fortepianowymi Glaspera, solówkami basowymi Travisa no i genialnymi wręcz partiami Colenburga. W pewnym momencie perkusista zagrał taką solówkę, że wszystkim opadły "kopary". Rewelacyjna zmiana tempa, przeplatanie różnych styli od rocka przez r&b aż po drum and bass. Mistrzostwo świata. Znakomity polski perkusista  Cezary Konrad (który wcześniej grał razem z Filipem Wojciechowskim) siedział z boku i przyglądał się grze Colenburga.  Ten był jak w transie. Zastanawia mnie jedno, jak z tak skrępowanych ruchów perkusisty można wydobyć tak dynamiczną grę. Wydawało się jakby Colenburg ledwo ruszał pałeczkami, ledwo dotykał talerzy, a dźwięk z nich po prostu wgniatał w fotel.

sekcja rytmiczna: Earl Travis - bass, Mark Colenburg - perkusja

gra Colenburga na perkusji zachwyciła wszystkich

wspomniana wyżej sekcja rytmiczna

Mark Colenburg on drums

Co ważne publiczność reagowała na każdy przejaw i element interpretacji experymentu Glaspera. W pewnym momencie panowie zagrali jazzowy cover "The Light" z albumu Commona "Like Water For Chocolate". To rozpoczęło serię genialnych utworów. Potem był też cover Nirvany "Smells Like Teen Spirit". Na koniec Glasper pożegnał się zapowiadając nowym album "Black Radio", a skończył najlepiej jak mógł - jazzową interpretacją kawałka J Dilla (Slum Village) "Fall In Love". Publiczność zwiariowała. Ja też.

Na pierwszym tle: Casey Benjamin - vocoder/saksofon, w tle Earl Travis - bass

Robert Glasper Experiment live in Kalisz

delikatna gra Roberta Glaspera

Robert Glasper skupiony na grze

Earl Travis on bass

Casey Benjamin on vocoder/sax

Casey śpiewa "Smells Like Teen Spirit" Nirvany

Benjamin & Travis


Co ja myślę o całym, niespełna dwugodzinnym, koncercie? Glasper połączył tam wszystko, czego szukam w muzyce. Swobodne interpretacje, czasami mocne brzmienie oparte na fantastycznym połączeniu bassu i perkusji, szukanie różnych styli, mieszanie ich.....Koncert, jakiego dawno w Kaliszu nie było, a odwiedzam to miejsce od kilku lat. Duże wydarzenie dla polskiej sceny jazzowej i hip-hopowej. 

Jeśli ktoś ma ochotę zobaczyć fragmenty tego koncertu, służę pomocą. Z szacunku dla artysty nie zamieszczam ich w Internecie.



poniedziałek, 6 lutego 2012

Czy podczas seansu można zmarznąć? Na "Końcu Rosji" można.

Po raz kolejny w ramach projektu "Polska światłoczuła" do Ostrowa Wielkopolskiego przyjechała ekipa filmowa. Tym razem z dokumentem, choć śmiało można go podpiąć pod fabułę. "Koniec rosji" w reżyserii Michała Marczaka to historia 19-letniego Alekseja - rekruta, który trafia do jednego z 12 "przystanków" granicznych w Rosji. Miejsce odludne, surowe, tajemnicze..... Daleko na północy, gdzie stacjonują pogranicznicy jest zimno, ciemno i do domu daleko. Życie kilku oficerów straży pogranicznej opiera się na patrolowaniu granic Rosji i wypełnianiu sobie wolnego czasu różnego rodzaju zabawami. Raz jest to wspólne śpiewanie, raz głupia zabawa w ganianie prawie na golasa po śniegu. Aleksej przechodzi tam swoisty chrzest. Inni strażnicy mówią mu, że "trafił do najlepszego miejsca, do jakiego mógł". Tam nie ma typowej wojskowej fali. Starsi stażem, stopniem i doświadczeniem strażnicy uczą kadeta sztuki przetrwania. W jednym ze sprawdzianów kopie sobie prowizoryczne igloo w grubej warstwie śniegu i spędzam tam 30 godzin. Tym zdobywa uznanie swoich kolegów. Jak napisał ktoś na serwisie filmweb - są oni takimi dobrowolnymi Syzyfami. Chodzą nieustannie do słupka granicznego, by sprawdzać czy ktoś nie przekracza granicy ich matki Rosj. Od początki istnienia tego typu placówek nie było w nich żadnej interwencji. 

fot. Polska Światłoczuła

Na ścianach w domu strażników pełno jest narodowych emblematów. Na zdjęciach często pojawia się np. zdjęcie Władmira Putina oraz innych prominentnych władców Rosji. Żołnierze mają dostęp do prądu, który zapewnia im agregator. W tak niedostępnym miejscu nie ma zasięgu telefonii komórkowej. To swoisty azyl dla tych ludzi. Jak dowiedziałem się po seansie "Końca Rosji" od samego reżysera Michała Marczaka, trafiała tam inteligencja, która została wyklęta ze społeczeństwa przez różne życiowe zawiłości. Dla niektórych to coś w rodzaju kryjówki, daleko, daleko od cywilizacji, daleko od świata. Parafrazując powiedzenie jednego z bohaterów dokumentu: "Nie każdemu dane jest stąpanie po granicach matki Rosji". 

Realizacją tego dokumentu zajął się Michał Marczak, reżyser młodego pokolenia. Pomagał mu Maciej Cuske, który także był wczoraj gościem kolejnego spotkania w ramach "Polski światłoczułej". Quasi-dokument, bo właściwie tak należałoby go określić, ma swoich aktorów. Sporo scen zostało zaaranżowanych, choć wszystko wygląda wyjątkowo realistycznie a postaci zachowały choć odrobinę autentyczności. Film, razem z dokumentacją, powstawał 2 lata. Zdjęcia, o ile dobrze zantowałem, zrobiono w około 5 miesięcy. 

Teraz kilka moich wrażeń. Cały dzień spędziłem na kilkunastostopniowym mrozie. Kiedy zobaczyłem te mroźne kilmaty północy Rosji trzęsłem się z zimna przez cały seans. To coś dla mnie dotąd niespotykanego. Ciekawe doświadczenie. Film zrealizowany w przystępny sposób.  Ekipie nie u

Seans filmu odbył się w Ostrowskim Centrum Kultury przy ulicy Wolności 2 w Ostrowie Wielkopolskim. Po filmie w kawiarence na dole miała miejsce dyskusja z twórcami filmu.