Pokazywanie postów oznaczonych etykietą felieton. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą felieton. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 28 sierpnia 2016

Trochę kultury w Krotoszynie

Czy kultura musi się wiecznie bronić? Jasne, że tak! Bo z ogółu kulturalnych aktywność sami powinniśmy wybierać to, co nam najbardziej smakuje. Wybór jest ważny. Ale jest coś jeszcze ważniejszego: chęci. Jak poznać kulturę, skoro w niej nie uczestniczę? Czy taki gatunek muzyki mi się podoba? A skąd mam to wiedzieć, skoro nie ma możliwości, by posłuchać jej na żywo? Krotoszyn wyciąga pierwszą cegłę z tego typowo polskiego antykulturalnego muru. Budowano go latami organizując festyny na dni miast, gdzie słychać właściwie wyłącznie disco-polo oraz muzykę popularną. Słychać to, co codziennie nadaje radio. W kółko to samo. Podczas cyklu koncertów zatytułowanych "Więc Wiec" dyrektor Krotoszyńskiego Ośrodka Kultury Wojciech Szuniewicz pracuje nad tym, aby przekonać krotoszynian oraz miejskiego skarbnika o tym, że kultura się o(d)płaca. Ja tej idei kibicuję. 

A tutaj więcej moich zdjęć wykonanych dla portalu wlkp24.info:
http://wlkp24.info/aktualnosci/18116,krotoszyn-tyniec-i-koteluk-na-final-letniego-wiecowania.html

sobota, 20 sierpnia 2016

Awizo z kłopotem

Po ostatnich doświadczeniach z Pocztą Polską stwierdzam, że ta firma już dawno przestała iść z duchem czasu. Fakt, że co rusz w ofercie PP znajdują się nowe usługi jest jedynie klajstrowaniem biedy. Wciąż obowiązuje przestarzały regulamin, który praktycznie pozbawia Cię możliwości odebrania przesyłki poleconej za kogoś, a jeśli umożliwia, to po sporych perturbacjach. Chcesz odebrać przesyłkę za partnera, z którym nie jesteś w związku małżeńskim, nie macie tego samego nazwiska i oficjalnie nie mieszkacie w tym samym miejscu? Zapomnij, że zrobisz to: a) bez żadnego świstka papieru, b) za darmo. Ja dowiedziałem się właśnie jak to obejść. 

środa, 13 kwietnia 2016

Polacy nie potrafią stawiać pomników

Tacy wielcy "Polacy", a języka polskiego nie szanują. A podobno ważny, narodowy. Ze słownika: Polec, polegnąć: znaczy zostać zabitym, zginąć w walce, bitwie. Czy ja coś przeoczyłem? Braliśmy udział w jakiejś bitwie pod Smoleńskiem? 


piątek, 18 marca 2016

Sprzedam telewizor, którego nie mam

PIS chce wprowadzić obowiązkowy abonament RTV. Dla wszyskich. Za publiczną telewizję i radio (z którego za niedługo pewnie znikną treści źle świadczące o partii Pana Prezesa), mamy płacić co miesiąc po 15 złotych. Doliczą nam do rachunku za prąd, a jak nie zapłacimy to zapuka do nas fiskus. Pomysł jest. Plany może i ambitne, od lat głośno apelowałem o rozwiązanie tego problemu, ale mam pełne prawo przypuszczać, że to kolejny przerost ambicji rządzących, który może doprowadzić do samounicestwienia „narodowych” mediów. A właśnie zamierzam w kolejnych latach kupić sobie telewizor, może nie będę musiał. 

sobota, 10 stycznia 2015

Tatarak nie każdemu miło szumi, czyli o raczkowaniu Ostrowa

Polska to dziwny kraj. Zawsze kiedy coś komuś wychodzi znajdą się malkontenci, którzy próbują cały sukces sprowadzić do parteru i nazwać porażką. Bo jak przecież nazwać imprezę, która zamiast "kolędowania" w pierwsze święto Bożego Narodzenia zaprasza setki ludzi na party z nie wiadomo jakim umcyumcy. "To przecież nie wypada!" Przykro mi to mówić, ale Ostrów nie dorósł jeszcze do Tataraku, być może dlatego podczas letniej edycji w 2014 roku było więcej osób spoza miasta i właśnie poza jego granicami impreza cieszyła się większą popularnością. Organizatorzy chcieli od miasta i jego mieszkańców tylko wyraźnego sygnału, akceptacji, poklepania po ramieniu i słów: to ma sens. A otrzymali falę bezpodstawnej krytyki. Oleju do ognia dolali "imprezowicze", który połamali znaki przy Limanowskiego i masz: ghetto pełne naćpanych baranów. Trudno dyskutuje się jednak z ludźmi, którzy afterparty na plaży wolą nazywać poprawinami, a całą kulturę house'u utożsamiają z naćpanymi małolatami. Po Tatarak Winter Party nie wytrzymałem i zdecydowałem się napisać list do wszystkich przeciwników tej imprezy.

niedziela, 23 lutego 2014

Sportowe słowo na niedzielę, czyli krótko o Soczi 2014

Powiem krótko. Polski sport ma się dobrze. Potwierdzili to w Soczi: Kamil Stoch, Justyna Kowalczyk, Zbigniew Bródka i dwie drużyny panczenów. Może warto pomyśleć o pewnym przewartościowaniu i przestać finansować sportowych nieudaczników, z których nie mamy ani grama światowej sławy, a którym nawet San Marino strzela bramkę. Nie chcę myśleć, co by było, gdyby kasę na stadiony wiele lat temu włożyli w profesjonalne obiekty dla innych, bardziej ambitnych sportowców....Amen.

poniedziałek, 3 lutego 2014

Choinkowy dylemat (felieton)

Przed Bożym Narodzeniem stajemy przed wielkim dylematem: choinka żywą, czy sztuczna? Drzewko z lasu ładnie pachnie i przypomina dzieciństwo, ale ma jedną poważną wadę - po kilku tygodniach nastręcza nam kilku uciążliwych zmartwień. "Wyrzuć, czy zostawić"? "Jak długo jeszcze wytrzyma?". "Jak ruszę, to opadnie cała...". "Jeszcze tydzień…". Felieton zamieszczony na portalu wlkp24.info. 


sobota, 26 grudnia 2009

"Madonna to antychryst, jej koncert jest bluźnierstwem"

Te słowa wypowiedziane przez księdza Stanisława Małkowskiego podczas jednego z programów w stacji TVN. Ja się pytam zatem jakie przejawy życia normalnych ludzi są jeszcze bluźnierstwem dla ortodoksyjnych katolików (czytaj moherów, lub moheropodobnych). Religijny shit ?! 


15 sierpnia, feralna data

   To właśnie na 15 sierpnia zaplanowany był koncert znanej wokalistki oraz ikony popu Madonny w Polsce. O dziwo - pewnie przypadkowo - zbiega się to z największym moherowym świętem Marki Boskiej Zielnej. Kościół sądzi zatem, że pójście na ten koncert było bluźnierstwem wobec religii i Boga. Gdzie tu bluźnierstwo?

   Jeden mój znajomy, były Marines w USA zawsze powtarzał, że my Polacy jesteśmy dziwni. Nie dość, że jesteśmy narodem, w którym ortodoks sięga zenitu, to sami swoją hipokryzją przeczymy swojej wierze. Jak wy Polacy - pytał ów Amerykanin - możecie bez uszczerbku na stanie etycznym umysłu w sobotę wieczorem się upijać, gwałcić, podbierać żonę bliźniemu a w niedzielę iść grzecznie do ołtarza i składając ręce prosić Boga o wybaczenie. Nigdy nie umiałem mu na to pytanie odpowiedzieć, bo gorliwym Katolikiem nie jestem, nigdy nie byłem i pewnie nie będę. Jedyne, co mogłem odpowiadać, to "shit happens".


Każdy święty ma swoje wykręty


   Powiedzenie towarzyszy ludzkości i niejako nadaje wymowny ton niektórym sferą życiowym. Jakoś szczególnie kojarzy mi się z klerem. Pytam zatem, czy profanacją nie jest gwałcenie młodych kobiet przez księży i niezliczona liczba "niczyich" dzieci? Czy bluźnierstwem nie jest chodzenie na dziwki w godzinę po odprawianiu mszy niedzielnej? Czy bluźnierstwem nie jest wykorzystywanie starszych ludzi do utrzymywania polskiego Kościoła?

   Nigdy na te pytania nie uzyskam odpowiedzi. Dopóki w państwie polskim rządzą - chociaż w małej części - ugrupowania typu PiS, Libertas, czy belzebubskie partie pod wodzą ojca Rydzyka, dopóty Polska nie będzie normalnym krajem.


Witold Tomczak - katolik #1


   Genialny przykład idealnego przykładu katolika to wspomniany przeze mnie europoseł Witold Tomczak. Działa zgodnie z wolą boską. Postępuje zgodnie z etyką chrześcijańską. Dziwna to etyka, która nakazuje mu łgać i unikać polskiego sądownictwa. Etyka, która nie potrafi zmusić go do przyznania się do prawdy - co mu szkodzi? Po przegranej kampanii do europarlamentu, choć przez moment mógłby zachować się jak facet z jajami. Stawienie się w sądzie, kilka słów skruchy dobrze by społeczeństwu zrobiło. A nuż w kolejnych wyborach może to być kartą przetargową. Wyroki nie trwają przecież wiecznie.


Przyczynek do głębszej dyskusji

   Sprawa koncertu Madonny w dzień katolickiego święta jest zatem przyczynkiem do bardziej dogłębnej dyskusji na temat ogólnej roli Kościoła w dzisiejszym społeczeństwie. Mam nadzieję, że każdy we własnym zakresie choć na moment do niej się skłoni.

poniedziałek, 21 grudnia 2009

Obiecanki, cacanki, a głupiemu czekać......

Koniec Grudnia 2009 roku. Święta zbliżają się wielkimi krokami. Ruch na ulicach Ostrowa Wielkopolskiego przerasta możliwości komunikacyjne tego miasta. Stoję na przystanku autobusowym. Jest godzina 16:50. Z pracy wyszedłem wcześniej, taki mam nawyk. Pada śnieg. Temperatura grubo poniżej -10 stopni Celsjusza. Planowany odjazd autobusu godzina 16:57. Marznę dosłownie w kilka minut. Tyle, że autobusu jak nie ma, tak nie ma. 17:05 - powoli zaczynam tracić cierpliwość, zwłaszcza że pogoda nie rozpieszcza.  17:10  - nic. 17:15 - spoglądam w lewo i nadal na horyzoncie nie widać autobusu. Czyżby Miejski Zakład Komunikacji w Ostrowie Wielkopolskim zrobił sobie przedwczesne święta? Na to by wiele wskazywało, zwłaszcza że nie dalej jak tydzień temu piarowcy prezydenta Torzyńskiego informowali o rzekomej umowie MZK z  grupą Solaris. Jej efekt to 5 nowych autobusów dla spółki. Może popili i nie jeżdżą - pomyślałem. Po co im nowe, jak stare nie wyjeżdżają na ulice? Tabor jest stosunkowo nowoczesny, od czasu do czas trafi się jeszcze jakiś Jelcz przypominający kostkę masła, ale więcej na drogach ostatnio MAN-ów i Solarisów. Stoję dalej.

Jaki był koniec tej nudnej opowieści? Stałem tam do 17:40. Przemarzłem kompletnie. Najważniejsze jest jednak to, że autobus nie przyjechał.

- Proszę Panią czekam na autobus nr ...., wie Pani gdzie on jest? - zapytał młody chłopaszek, który równie jak ja zdenerwowany i w przeciwieństwie do mnie ośmielił się zadzwonić do siedziby Miejskiego Zakładu Komunikacji w Ostrowie Wielkopolskim.

- Nie widzisz jakie są warunki na drodze? - odpowiedziała prawdopodobnie dyspozytorka w MZK (tyle się domyśliłem).

- Kurwa, na rowerze bym szybciej dojechał, chociaż taka piździawa jest - opryskliwie kontynuował młodzieniec. Na tym ta rozmowa się zakończyła.

Jedno mu trzeba przyznać. Pomimo faktu, że zachował się jak skończony idiota - przynajmniej w sferze językowej - miał też sporo racji. Dlaczego? Jazda rowerem byłaby może nawet bardziej przyjemna od bezproduktywnego stania na pieprzonym przystanku. Po drugie i na rowerze i stojąc tam zmarzłbym podobnie, a o ile wcześniej mógłbym być w domu...

Wiecie, co mnie najbardziej irytuje? Fakt, że kaliski autobus ma spóźnienie najwyżej kilkuminutowe. Nawet kiedy panują takie warunki atmosferyczne, Kaliskie Linie Autobusowe potrafią dotrzymać jako takiej rzetelności - mówię tutaj o studenckim kwadransie - potem się po prostu, literalnie mówiąc, wkurwiam.
Gdyby chociaż na tablicach z rozkładem jazdy informowano o ewentualnych spóźnieniach do godziny (w okresie przedświątecznym i przy wystąpieniu warunków atmosferycznych - tutaj kataklizmu komunikacyjnego) mógłbym pomyśleć, że w tym kraju chociaż raz jestem o czymś rzetelnie informowanym Po raz kolejny utwierdzam się w przekonaniu, że jest zgoła inaczej.

środa, 22 lipca 2009

Koniec świata jest bliżej niż przypuszczasz....

Jak często mówimy "koniec świata" łapiąc się za głowę w dziwnych sytuacjach? Jak często planując wakacje wybieramy drugi koniec świata za cel swoich wojaży? Ileż to razy Majowie, Aztekowie czy Nostradamus koniec świata przewidywał? Czy zatem "koniec świata" istnieje tylko w naszych wyobrażeniach i systemie językowym? Otóż właśnie nie i w tym felietonie postaram się to udowodnić. "Koniec Świata" namacalnie istnieje.





Wędrówkę swą rozpoczynam w miejscowości Kraszewice w Południowej Wielkopolsce. Kilkanaście kilometrów od Grabowa nad Prosną, trochę więcej od Ostrzeszowa. Na pierwszy rzut oka uwagę przykuwa niezwykle osobliwy przystanek. Śmieszna rzecz, ale cieszy i jest chlubą regionu. Tam pytam ludzi:






- Jak mogę trafić na koniec świata?
- Łee Panie, ja nie wiem gdzie to jest, nikt nie wie - odpowiada starsza kobieta.


Aura jest deszczowa, więc trudno kogokolwiek złapać, a ciekawość mnie zjada. Usłyszałem kiedyś, że "Koniec Świata" jest gdzieś koło Kraszewic. Na swojej drodze napotykam starszego człowieka. Typ - kowboj: niebieskie spodnie, niebieska koszula typu maczo oraz typowo kowbojski kapelusz. Pytam go:

- Wie Pan może gdzie jest "Koniec Świata"?
- Stary Człowiek jestem Panie, trudne pytanie.... - odpowiada kowboj.
- Nie słyszał Pan może o takiej miejscowości? - pytam.
- Nie. - odpowiada gorzko facet.
- A tak poza tym to kiedy tak naprawdę będzie "Koniec świata"? - próbuję nawiązać kontakt.
- Panie tego nikt nie wie, nikt nie wie, co będzie jutro.......

To, że nie potrafię znaleźć miejsca do którego pragnę dziś dojść, wcale nie musi oznaczać końca świata. Wreszcie dowiaduję się od kolejnej zapytanej osoby, że to może być w miejscowości Głuszyna, ok. 6 km od Kraszewic. Wsiadam w samochód i jadę. Po ok. 6 km napotykam kolejnego Pana. Pytam więc:


- Którędy na "Koniec świata"?
- Pojedzie Pan w prawo teraz przed mostkiem, i dalej polną drogą w stronę domostw. Potem w lewo i do końca - odpowiada przechodzień.


Rzeczywiście po drodze mijam mostek. Jadę dalej i napotykam gospodarstwo. Typowy koniec świata, bo to miejsce, gdzie "psy dupami szczekają". Nic to. Jadę dalej.



Dojeżdżam wreszcie do mojego celu. Jest to przysiółek w gminie Kraszewice, nieopodal Głyszyny. Przydrożna ławka i znak "Koniec Świata". Obok stoi dziadek przy płocie. Chodzi o lasce. Podchodzę i pytam:



- To jak się państwu tu żyje na "Końcu Świata"?
- Normalnie Panie, to nie żaden koniec świata, tylko Głuszyna - odpowiada mniej więcej siedemdziesięciokilkuletni staruszek.
- Nic szczególnego? - próbuję nawiązać kontakt.
- Panie przez ten znak, to my mamy same problemy. Młodzież się tu zjeżdża, libacje robi, spać w nocy nie można - odpowiada babcia, która wychodzi ze stodoły wraz z koszem drewna.
- To kto w takim razie postawił ten znak tutaj - pytam.
- Na pewno nikt, kto nam dobrze życzy - odpowiada zgodnie, jak się później okazało małżeństwo.


Zostawiam ich w spokoju. Widać, że mają dość pytań o "Koniec świata". Dla nich to normalność, codzienność, dla nas ciekawskich - egzotyka. Siadam na ławce przed znakiem. Nagle zauważam, że pogoda jest rewelacyjna, świeci słonko, prawie bezchmurne niebo. Jeszcze kilka chwil temu padał rzęsisty deszcz. Mówię sobie w duszy:

"Całkiem niezły ten koniec świata ......."


czwartek, 28 maja 2009

"Moda na sukces" - ułatwianie posiedzenia....

"Moda na sukces, odcinek cztery tysiące trzysta dwudziesty siódmy " takie słowa można usłyszeć codziennie około godziny 16 w TVP 1 od wielu lat. I nie byłoby w tym nic szczególnego, gdyby nie fakt iż sponsorem tej długowiecznej amerykańskiej telenoweli, jest producent leku na zaparcie i hemoroidy.

Jak się ma zatem zaparcie do długotrwałego siedzenia na dupie? Otóż odpowiedź nie jest tak skomplikowana jakby się mogło wydawać, w każdym razie zależy od punktu widzenia, a w zasadzie siedzenia. Osoba oglądająca kolejny odcinek "Mody na sukces" prawdopodobnie zdążyła się nabawić zaparć już po. tysięcznym odcinku, a gdzie dopiero odcinek nr 4000 ....
Z pomocą przychodzi ów producent, ale nasuwa się kolejne pytanie: Czy producent świadomie wykorzystał ten jakże trafny slogan reklamowy? Jeśli tak dotknął wrażliwej strony życia ludzkiego - z jednej strony wykorzystując fakt, iż w wyświetlaniu popularnego tasiemca "końca nie widać", po drugie wykorzystał fakt, że popularna telenowela dotyka tych samych problemów, co w odcinku 1, 2, 34 i 1456.

Tak czy inaczej - jeśli zrobił to umyślnie - to bardzo inteligentny człowiek. Jeśli przypadkowo - muszę powiedzieć, że mu się udało :)

sobota, 9 maja 2009

Kler do wymiany...


Temat tego posta jest niezwykle oryginalny..... haha Sam nie wierzę w to, co mówię :P
Tak czy inaczej temat kleru znany od dawna wypada poruszyć. Jako zagorzały przeciwnik tego diabelskiego nasienia zapładniającego nasze polskie bezbronne i nic nie wiedzące dziewczyny opowiem Wam pewną historię.

Miało to miejsce roku bieżącego w pewnej miejscowości w południowej Wielkopolsce. Pewna osoba, mająca jakiś już czas temu zostać chrzestnym dziecka swojego znajomego, potrzebowała zaświadczenia od księdza tejże wiejskiej parafii.

[W tym momencie zawężam pole i powoli odkrywać będę detale nazwy tejże parafii. Zatem bądź uważny czytelniku!]


Po owe zaświadczenie udała się do proboszcza swojej parafii, skądinąd proboszcza parafii w powiecie ostrowskim. Na to ów kapłan rzekł, że nie może wystawić takiego zaświadczenia. Powód? Jak się wyraził ów ksiądz:

- Z pewnych źródeł wiem, że żyjesz w związku przedmałżeńskim.

No i co z tego? Zapytałem tej osoby. Tak czy inaczej nasze pytania są tutaj bez celu. Chodzi bardziej o to, w jaki sposób owa osoba to zaświadczenie uzyskała. Otóż ów ksiądz, który zaświadczenia wydać nie zamierzał, pojechał na wakacje (prawdopodobnie ze swoim kochasiem, z którym namiętnie spaceruje po okolicach pewnej wsi, której nazwa zaczyna się na P......) i w zastępstwie na parafii urzędował kolejny kapłan. Wtedy bez wahania osoba ta poszła do tego drugiego kapłana i rozgrzeszenie uzyskała.

Morał: Nie ma morału. Nigdy nie chciałem go wyeksponować. Problem w tym, że osoba która nie daje takiego zaświadczenia, bo kieruje się względami etyki religijnej, a sama tejże etyki nie przestrzega jest w moich oczach kompletnym idiotą. I tak jest w tym konkretnym przypadku. Gdybym tylko to ja twierdził, że ksiądz ten zapędami homo- wręcz epatuje, zostawiłbym sprawę w spokoju. Niestety oczy świadka nie kłamią.....

Co innego wiara, co innego instytucja. Takie moje zdanie. Cały kler dałbym do wymiany, tylko dlatego, że to banda hipokrytów. Prawdziwy katolik umarł o 21:37. Reszta to tylko udawane pseudo-sobowtóry. Boli mnie wiele kwestii Kościoła. Choćby to, że chodzi się tam, aby się pokazać jakim to pierdolonym chrześcijaninem się w istocie jest. Świetnie kwituje to O.S.T.R. na swojej ostatniej płycie w kawałku "Dlaczego mamy dać":



Czy pojutrze spytam Boga o to, czy trafie do czyśćca,
bo pieniądze przeliczyły każdą parafie na cyfrach,
Jaka to bitwa, gdzie Biblia ty mi powiedz,
gdzie Europa sra przepychem, by Afrykę żywić głodem,
Co tydzień w poświęconej wodzie moczysz palce,
którymi oczy byś wydłubał za 5 złotych na klatce





Tak czy inaczej:

Zaświadczenie jest, ksiądz nie może się z tym pogodzić. C.... im w d...ę! Albo nie, bo tylko na to czekają. C.... im w plecy!

Amen
Z bogiem!

czwartek, 7 maja 2009

"Mądry Polak" to i nawet sposób na radar wynajdzie


Ostatnio w serwisach internetowych sporo mówi się o nowych sposobach oszukiwania radarów policyjnych. Jednym z nich jest zamontowanie specjalnej rolety na rejestrację, aby w momencie dojeżdżania do radaru mogła skutecznie zasłonić tablice rejestracyjne nagminnie łamiących prawo, bądź niedzielnych kierowców. Zdjęcie bez widocznej tablicy jest dla Policji właściwie bezużyteczne. Roleta ta kosztuje około 600 złotych. Z punktu widzenia prawa posiadanie takiej rolety jest wykroczeniem.

Co z tego? Jak Policja ma zamiar sprawdzić potencjalne mechanizmy w tablicy rejestracyjnej? Jedyne rozwiązanie to przecież złapanie na "gorącym uczynku", co będzie niezwykle trudne. W grę wchodzi też rutynowa kontrola, podczas której można by takiego sprawdzenia dokonać. Czy to jest technicznie możliwe?

Mało istotne. Nie, żebym jakoś tutaj piał do twórców tego wynalazku (skądinąd jest on niezwykle interesujący i pomysłowy). Niestety oszukanie tego (dla niektórych zbędnego wynalazku) nie zawsze pozwoli Ci oszukać przeznaczenia...

wtorek, 11 listopada 2008

Fenomen "Naszej-klasy"

Od jakiegoś czasu można w Polsce zauważyć pewnego rodzaju zboczenie ogólnonarodowe. Nie byłoby w tymi nic szczególnego, gdyby nie fakt, iż dotyka ono różnych warstw społecznych – od kompletnych idiotów po szczególnie wybitne jednostki polskiego społeczeństwa. To swoisty fenomen i o nim właśnie chciałbym napisać. Portal „Nasza-klasa” - istniejący od ponad roku (może dwóch lat), od jakiegoś czasu stanowi przedmiot mojej refleksji. Jak znacząca większość społeczeństwa polskiego może ulegać takiemu oddziaływaniu? Wielokrotnie w moim wywodzie będę powtarzać słowo „fenomen” i według mnie nie będzie to jakimś wielkim nadużyciem, wszakże coś, co jest fenomenem, zgodnie z regułą musi zostać nazwane po imieniu.

Nie dalej jak półtora roku temu dołączyłem do społeczności potocznie nazywanej „Wielką Klasą Polski”. Byłem nią wprost zafascynowany. Codziennie namiętnie przeglądałem portal w poszukiwaniu nowych znajomych, dołączałem nowe zdjęcia do swojego profilu, uzupełniałem informacje o mnie. To nic, że co najmniej dwa razy dziennie było „odświeżanie serwerów”, serwis non-stop się wieszał... Ważne, że się było! Odwiedziło wirtualną klasę, uczestniczyło w wielkim zbiorowisku. Co rusz zaznaczałem, że jeśli ktoś mnie nie zna, nie życzę sobie, aby wysyłał mi zaproszenie. Dla niewtajemniczonych: „Nasza-klasa” to portal polegający na tym, że każdy kto zaloguje się na nim, może utworzyć klasę ze szkoły podstawowej, liceum, technikum, studiów etc. Można nawet założyć klasę przyjaciół marihuany, piwa, Andrzeja Leppera itp. Do owej klasy mogą się dołączać nowi „uczniowie” jeśli można tutaj użyć takiego określenia (w sensie stricte wirtualnym). Użytkownicy mogą także pozostać bierni i po prostu dołączać do nowych klas.
Idea jakże zacna. Na początku pomyślałem: „Przecież to kapitalny serwis. Tych ludzi nie widziałem już szmat czasu . Marta, Ola, Jacek…. Gdzie oni się podziewali?” Uległem fenomenowi. Przyznaję się. Konsternacja moja zaczęła się w miarę wzrostu zaproszeń ze strony osób nieznajomych. Za osobę znajomą, gwoli wyjaśnienia, uznaję osobę, którą znam nie z widzenia, lub z trywialnych rozmów o „dupie Maryni”. Nierzadko są to po prostu osoby mi najbliższe, lub po prostu przyjaciele, z którymi utrzymywałem niegdyś mniej lub bardziej intelektualne kontakty. Zacząłem dostawać zaproszenia od osób, o których nie miałem najmniejszego pojęcia. Jakie są jej/jego ulubione gatunki muzyki, ulubiony kolor, kto jest jej/jego idolem? Cholera wie. Zaproszenia oczywiście odrzucałem.
Momentem kulminacyjnym w pierwszym etapie mojej konsternacji „Naszą-klasą” był dzień, w którym dostałem zaproszenie od jakiegoś idioty (inaczej nazwać się tego kogoś nie da), który miał ok. 30 000 znajomych. Oczywiście nie jest to technicznie możliwe, fenomen „naszej-klasy” polega jednak na tym, że tam wszystko jest możliwe. Zrozumiałem już wtedy, że liczba znajomych na liście jest swoistym wykładnikiem „naszo-klasowej” hierarchii. Im więcej znajomych, tym wyżej w hierarchii się stoi. Osobnik ów był zatem jakimś guru. Mogłem to jakoś znieść, wszakże nie musiałem przyjmować zaproszenia. Jednakże kilka tygodniu po tym zdarzeniu po raz kolejny uświadomiłem sobie, że idiotów na tym portalu nie brakuje. Ktoś podszywając się pod znanego rapera O.S.T.R., stworzył jego profil. W galerię wrzucił zdjęcie, które każdy fan mógł znaleźć na oficjalnej jego stronie, stronie wytwórni i wszędzie indziej. Osoba ta mogła pozostać zupełnie anonimowa i nawet komentarze na profilu, które ów fake profil otrzymywał (mówiące jednoznacznie o natychmiastowym zaprzestaniu tego niecnego procederu) mogły pozostać bez oddźwięku. Mogły, ale nie zostały przez kompletną bezmyślność pseudo-fana. Jako pierwszego wpisał siebie na listę znajomych. Wszystko jasne. Nie mam więcej komentarzy.

Nie minęło jednak więcej niż kilka tygodni i zaczęły się dobijać do mojej ciężko wtedy kapującej główki, resztki mojej świadomości. Tak jakby coś pomiędzy freudowskim ID, a EGO podpowiadało mi „QUIT”. Sytuacja jest o tyle dziwna, że odnosi się nie bezpośrednio do mnie, lecz do osoby, z którą w pewnym momencie obcowałem. „Obcowanie” to bardzo zimne określenie, ale podobno nie mam serca, niech więc zostanie ono jak najbardziej zobiektywizowane. Oczywiście współistnienie z „klasowiczami” (proszę zauważyć, że tworzę tutaj pewnego rodzaju abstrakcję, odnoszę się do utartych określeń w sposób metaforyczny!) nie polegało tylko na dopisywaniu się co rusz do nowych klas, ale również na wymienianiu się komentarzami na profilu, zaglądaniu na strony galerii i tam dodawaniu nowych komentarzy. Jak to często bywa – przynajmniej u niektórych – mamy przyjaciół, znajomych o różnych płciach. Bystry czytelnik zdążył już zauważyć jakiej płci jestem reprezentantem :)
Nie owijając w bawełnę: moje zdjęcia komentowały osoby płci przeciwnej, czym ja się zazwyczaj rewanżowałem. Niby normalna sprawa. Nie dla wszystkich. Oburzenie związane z moimi i o mnie komentarzami sięgała zenitu (Bynajmniej nie moje!).
Doszło jeszcze do tego, że wyliczano mi ile zdjęć mam osobistych, a ile wspólnych. Wyszło na to, że dwa razy więcej osobistych niż z osobą ze mną obcującą. „Czy to jest nasz wspólny profil, czy mój osobisty?" – pytałem wciąż. Kłótnie narastały. Wtedy już nie moja podświadomość, lecz czyste EGO zdecydowało za mnie. „I Quit!”. Jak ręką odjął. Kłótnie umilkły, nie dostawałem już bezsensownych zaproszeń od łowców znajomych. Mówiąc językiem p. Barbary „Trawka git majonez”.

Nie jest to jednak koniec mojego wywodu. Konsternacja moja rosła wraz z informacjami o nowych wynalazkach „Naszej-klasy”, która udoskonalana była z dnia na dzień. O ile mi wiadomo doszły opcje typu: Kto odwiedzał nasz profil? Czy aktualnie jesteś zalogowany? etc. Pomyślałem wtedy: „kochane EGO, znów mnie nie zawiodło”. Szczytem szpiegostwa były zaś tzw. fake konta, czy konta o nazwie "XYZ" z fikcyjnym imieniem, nazwiskiem, adresem e-mail itp. Szczyt próżności, hipokryzji, idiotyzmu trudno mi to jednoznacznie określić. Żenua. Fakt godny potępienia i przede wszystkim paradoks. W międzyczasie usłyszałem, że „Nasza-klasa” jest doskonałą bazą informacji dla policji, banków oraz innych instytucji skutecznie zatruwających ludziom życie. Gdzieś na forum doczytałem, że tutaj sparafrazuję: „teraz to już wszystko wiedzą, kto jest Twoim kolegą, wiedzą dokładnie kto i skąd podbija akcje na allegro.pl, nie da się zrobić jakiegokolwiek „wałka” na żadnym z serwisów”. Konsternacja moja sięgnęła zenitu. Co za idiota? Może nie jestem jakiś hiper-uczciwy, wszakże ”każdy święty ma swoje przekręty”, ale na taki pomysł bym nie wpadł. Szczyt kretynizmu dotarł do mojej głowy – „Na świecie są jednak idioci – myślałem wtedy”. Uderzyło mocno i skutecznie. Uderzyło jeszcze mocniej, gdy zobaczyłem wszystkie ślubne zdjęcia, zdjęcia dzieci, wręcz nagie akty na niektórych profilach – dodam, że nie były to profile moich znajomych, przynajmniej nie te z aktami. Nie do końca rozumiem jak można obnażać się aż tak bardzo na najbardziej „sekciarskiej” stronie www w Polsce. Rozumiem wrzucać jakieś zdjęcia, na których widać, że to ja etc., ale od razu pokazywać najbardziej intymne sprawy życia na portalu, który każdy praktycznie może oglądnąć? Pomyliłem się. Nie każdy. Są opcje, które wymagają zaawansowania większego niż tylko dołączanie się do klas, czy dodawanie komentarzy. Nieistotne.

Kiedy sobie tak rozmyślam o fenomenie „Naszej-klasy” jestem zdecydowanie uszczęśliwiony, że już dawno wyłączyłem się z tej społeczności. Dodam tylko, że dla wielu zniknąłem z życia, tak jakbym umarł. Pytano mnie dlaczego, po co, i co teraz pocznę? Odpowiadałem zawsze: „Nie potrzebuję tego, będę żyć dalej”. Zbrzydła się mi się „Nasza-klasa” i nie chodzi tu tylko o komentarze pod zdjęciami i na profilach typu: „Mój najukochańszy skarb, jak ja bardzo go kocham…” lub "Kocham moją ... najbardziej na świecie" itp. (Podobno jeśli się kogoś naprawdę kocha, nie potrzebne są jakiekolwiek publiczne tego zapewnienia - widocznie psychologowie się mylą).

Nie chodzi także o tysiące, setki tysięcy osób, które są tam tylko po to, żeby pokazać z kim się kolegują, kogo znają, z kim sypiają, ile ważą ich dzieci…. Ta największa baza informacji o Polakach (stety, albo nie) stale stanowi dumę dla wielu. Myślę, że chodzi o istotę psychologicznego podejścia do tego typu portali. Ludzie podświadomie szukają adoracji, bodźca, który sprawi, że gdzieś zaistnieją…. Ciekawe dlaczego robiąc sondę stale napotykam na „naszo-klasowiczów”, którzy ani myślą o wypowiedzeniu się na tematy społeczne itp. Po co? w końcu jak napiszę komentarz na „Naszej-klasie” to wystarczy… Infantylizm ludzki nie ma granic. Hipokryzja, która ulatnia się w postaci naszoklasowej fobii widocznie (z uwagi na jej mocne oddziaływanie) nie może zostać u siebie samego dostrzeżona. Rzadko kto widzi bowiem swoje wady.

Co mądrzejsi zdołali już zlikwidować konta, lub zwyczajnie nigdy go nie założyli. Nie odnoszę się tutaj do siebie, ja byłem idiotą, że fenomen „Naszej-klasy” i mnie dopadł. Na szczęście mogę spać spokojnie. I choć idiotą pozostanę do końca życia, nie muszę wcale należeć do społeczności "Naszej-klasy", by być człowiekiem „z klasą”.