środa, 24 września 2014

(Wcale nie takie) tanie linie lotnicze. Nie daj się "przelecieć"

Opowiem Wam historię, która przytrafiła mi się jakiś czas temu. Z jej opowiedzeniem zwlekałem kilka miesięcy, by spokojnie dolecieć do celu i przylecieć do domu bez problemów. Jak mówił klasyk: klient w krawacie jest mniej awanturujący się. Anty-bohaterem tej opowieści jest pewna "czarodziejska" linia lotnicza, która nazywa samą siebie "tanią linią lotniczą". Otóż dla mnie nie była. Piszę to dlatego, żebyście nie popełnili czasem tego samego błędu, co ja. To uchroni Was od poniesienia dodatkowych kosztów, które przecież wybierając "tanie linie lotnicze" tniecie. 


Miękki start

Znalazłem! Co za ulga! Idealny lot, w idealnym dniu, za idealną kwotę. Co za radość! Zamówiłem, ale nie miałem akurat pieniędzy na koncie, więc przy zamówieniu wybrałem opcję: przelew bankowy. I tutaj muszę się przyznać, że popełniłem szereg błędów, za które oczywiście musiałem zapłacić i to słono. Przyznaję się do tego i piszę ten artykuł nie tylko dlatego, że zdenerwowałem się na "czarodziejskiego" przewoźnika, ale dlatego, że byłem długo zły sam na siebie. Gdybym zapłacił od razu przy pomocy systemu natychmiastowej płatności, ten artykuł by nie powstał. 

Twarde lądowanie

Mój błąd polegał na tym, że zapamiętałem pewną kwotę, którą rzekomo musiałem przelać na konto przewoźnika i przelałem ją następnego dnia. Przynajmniej tak mi się wydawało. Nie wiem, czy faktycznie moja pamięć mnie zawiodła i przelałem zbyt mało, czy może podczas wybrania opcji "przelew bankowy" wspomniani czarodzieje nie wprowadzili nagle opłaty pod nazwą "obsługa przelewu", albo czegoś podobnego. Nie chcę tutaj ich oskarżać, bo nie taki jest cel tego posta. Nie mam też na to dowodów. Fakt był taki, że na ich koncie nie widniała dokładna kwota transakcji. Czas mijał, a ja nie otrzymywałem potwierdzenia dokonania wpłaty. 

"Próbowaliśmy się z Panem skontaktować"

Zacząłem do "czarodziejów" dzwonić. Nic z tego. Jeden krótki sygnał i 4,26 złotego poszło się jeb… I tak wielokrotnie. W moim imieniu ktoś się jednak dodzwonił za pierwszym razem. Ktoś, kto nie zamawiał u nich tego biletu, nie podawał numeru. Przewoźnik miał podobno wielokrotnie się ze mną w tej sprawie próbować kontaktować, choć żadnych prób na swoim telefonie nie zauważyłem. Najważniejsza sprawa, która wynikała z tej pozytywnej próby połączenia była taka, że Pani w słuchawce poinformowała osobę dzwoniącą, że nie wpłaciłem pełnej kwoty. Nadmienię, że próba znalezienia mojego "przypadku" trwała około 10 minut. 4,26 za minutę. Głos w słuchawce polecił więc przelanie uzupełniającej kwoty i przesłanie faksem potwierdzenia przelewu. Zaniechanie skutkowałoby anulowaniem mojej rezerwacji. W godzinę po tym przelew był już na koncie przewoźnika. Udało mi się dodzwonić na POLSKI numer faksu (zupełnie inny od tego z infolinii i o wiele tańszy). Tam powiedziano mi, że muszę znów skorzystać z oficjalnego telefonu do biura rezerwacji. I co? Dobrze zgadliście. Ani z mojego numeru telefonu, ani z numeru telefonu osoby, która w moim imieniu dowiedziała się, że należy dopłacić, nie można było się już dodzwonić. Przypadek? 

Gra w karty

Co chwilę słyszałem w słuchawce jeden sygnał i po chwili następowało rozłączenie. A minuty i kasa leciały. 4,26 złotego na każde 60 sekund. Szybko poszedłem po rozum do głowy i kupiłem czysty starter w kiosku. I co? Tak, zgadliście ponownie. Dodzwoniłem się za pierwszym razem. Cud! Starter był jednak za 15 złotych, a ja byłem 2. w kolejce, więc w pewnym momencie urwało połączenie. 4,26 za minutę to nie są żarty. Rano doładowałem kartę o kolejne 15 złotych i zgadnijcie co….Tak, tak. Znów dobrze myślicie. Dodzwonić się już nie mogłem. 

As z rękawa

Teraz już wiedziałem co trzeba zrobić: do kiosku po nowy starter. Doładowanie za 25 złotych i telefon. Oczywiście połączenie doszło do skutku za pierwszym razem, więc doczekałem się wreszcie rozmowy. Pani, co oczywiste szukała faksu z potwierdzeniem jakieś 10 minut (4,26…..), po czym poinformowała mnie, że moja rezerwacja jest aktywna. Brawo! Żeby być jeszcze fair muszę dodać, że po uregulowaniu wszystkich zaległości "czarodzieje" chyba z 10 razy przypominali mailami o locie. Ten przebiegł spokojnie i bez równie dziwnych przygód.  

Morał z tej bajki jest taki…

Należy czytać wszystko ze zrozumieniem, a już szczególnie maile i informacje od "tanich" przewoźników, bo oni wykorzystają każdą okazję, by pokazać, że mogą zarobić na Tobie coś ekstra. Na mnie zarobili ok. 150 złotych, co stanowiło jakieś 15 procent ceny biletu. 15% więcej. Tego samego błędu, co ja nie popełniajcie. Miłych i tanich lotów. 


Brak komentarzy: