środa, 13 maja 2015

Moje wybory

Rzygam tym wszystkim. Wszystkim, co tyczy się wyborów. Dudki, Komory, Kukizy etc. etc. To nadmuchiwanie balona, którego dopuszczają się moi koledzy po fachu jest zwyczajnie żenujące. Dużo bardziej niż dogging na Piaskach. Skoro jednak na placu boju pozostały tylko dwa nazwiska, a ja nie zamierzam po raz pierwszy w swoim życiu zaprotestować przeciwko temu, czy powinienem 24 maja zagłosować, napiszę kilka słów od siebie. 


Na początek truizm, ale jakże ważny. Nie wiem, czy sam na niego wpadłem, ale chwyta. Zwykłem mówić, że polityka to po pieniądzu największe gówno, jakie człowiek w swojej historii wymyślił. Kiedyś ludzie żyli bez hajsu i jakoś chyba im się wiodło? Z tą polityką jest jednak nieco gorzej. Bo właśnie w trakcie pisania tych wypocin zrozumiałem, że od dawna homo sapiens się nią pałał. Nie znam dobrze zwyczajów pierwotnych ludzi, ale w stadzie też musieli wybrać swojego lidera. Kogoś, kto poprowadził grupę na polowanie. Na końcu tej drogi był sukces: pokarm, a lider musiał rosnąć w oczach reszty. Psychologia tłumu: wystarczy, że krzykniesz "po jedzenie" i głupi tłum poleci.

Tyle, że dzisiejszy tłum jest nieco bardziej wyrafinowany. Powiedziałbym: mądrzejszy, sprytniejszy, bo pozbawiony atawistycznych pragnień. Nie daje się już nabrać na prymitywne hasła głoszone przez POporawną stronę polskich mediów z Michnikiem i tefałenem na czele. Gdy mowa o wsadzeniu Mariusza Kamińskiego do paki za "grzechy poprzedniej władzy", lud sam wyciąga wnioski. Interpretacja jest prosta: kampania wyborcza jest w decydującej fazie i trzeba znaleźć kozła ofiarnego po stronie prawicy. Kamiński, Ziobro. Jeden ch.... Liczy się sztuka. 

Gdy nagle okazuje się, że Bronek w pierwszej turze przygrywa, zaczyna się wielkie larum. Sztab wyborczy, który najwyraźniej przespał kampanię rusza do boju niczym husaria. JOW-y, szereg "potrzebnych" Polakom ustaw. Pierdolenie. Lepiej zajęliby się wizerunkiem swojego kandydata, bo ten nawet w spotkaniu z małolatem, którego siostra nie może dostać kredytu, wypada blado. Punkt dla prawicy, która po raz kolejny przygarnęła sobie następnego "paprykarza" i krzyczy głośno "Bronku, jak żyć?". 

A kandydat Duda? Rozdaje kawę, jest bliżej ludzi, niż Pan Prezes kiedykolwiek. Jest bliżej historycznej wygranej. Bliżej POkonania. Tak upragnionego, tak wyczekiwanego. Banda trolli  założyła już dawno fejsbukową grupę wsparcia dla idei "Nie dla Komorowskiego" wrzucając jego kolaż mało atrakcyjnych min jako zdjęcie w tle. Prawica działa świetnie, prawie uwierzyłem w te brednie. U Putina jest podobnie. 

Za kandydatem Dudą stoi jednak Pan Prezes, którego obecność genialnie opisuje okładka najnowszego Newsweeka (Żeby nie było: nie czytam. Raczej oglądam okładki). Dudnienie to ciągłe i mało Polsce potrzebne związki z Kościołem, którego jedynym słusznym ostatnio ruchem było pozwolenie poprawnemu Kowalskiemu wypić piwo i zjeść kiełbasę w majówkę. Dudnienie to pierwszy krok do powrotu państwa policyjnego opartego na ciągłym przeświadczeniu, że obywatel pędzi bimber w przydomowej szopie i trzeba mu ten intratny interes zamknąć, notując przy tym "spektakularne zwycięstwo medialne". Dudnienie to wreszcie powrót do retoryki zamachu smoleńskiego.  Władza pozwoli na udowodnienie swoich racji. 

W tej patowej dla mnie sytuacji wypada zadać sobie zasadnicze pytanie: co chciałbym 24 maja (w moje urodziny) robić? Chciałbym na pewno iść i zagłosować na mojego kandydata. Myślicie, że Kukiz na tej liście coś by zmienił? Sory, ale nie wchodzę w układ z kimś, kto światłowodem łączy się z kosmosem. Nie mam zatem na kogo głosować. Naczelny Gajowy jest jedynie marionetką grupy trzymającej władzę, kandydat Duda zaś alter ego znanego wielbiciela kotów. Pójdę mimo wszystko i zagłosuję. Nie na kogoś, a przeciwko komuś. Kto Ty jesteś? Polak mały...

1 komentarz:

kotokruk pisze...

Dlatego ja od lat oddaję głosy nieważne, chociaż w tym konkretnym rozrachunku wiele przemawia jednak za BK